W Islandii rzadko dochodziło do zabójstw. Nie mówię oczywiście o głębokim średniowieczu, kiedy czasem trzeba było kogoś utłuc w ramach zemsty na przykład. Ale w tamtych czasach była to sprawa honoru. Oczywiście zabójstwo takie nie mogło ujść bezkarnie. Zabójca zazwyczaj skazywany był na banicję większą lub mniejszą i wtedy każdy mógł go bezkarnie zabić, jeśliby skazany złamał prawo. Wszystko to regulowały kodeksy. Grágás i Jónsbók (nota bene niedawno ta druga została w Islandii wydana, a wydanie przygotował profesor Már Jónsson, z którym chodziliśmy razem do Melaskóli i przyjaźnimy się do dziś). Ale jak wiemy (wie-my, czyli my wiemy, PiS o tym nie wie i dlatego tak chętnie psują prawo) nawet najsurowsze przepisy nie są w stanie zapobiegać przestępstwom, więc i te księgi nie były w stanie zapobiec rzezi hiszpańskich, a właściwie baskijskich wielorybników, która miała miejsce w Fiordach Zachodnich w 1615 roku. Ale zacznijmy od początku.
Choć dzisiaj za najzagorzalszych wielorybników uważa się Japończyków i Skandynawów, to nie oni zaczęli odławiać te wielkie ssaki morskie na przemysłową skalę. W XVI wieku, czyli na długo przed rewolucją przemysłową, na terenach Nowej Fundlandii, w rejonie zwanym Terra Nova powstała kolonia Basków. I to oni trudnili się przemysłowym niemal połowem wielorybów. Roczne połowy sięgały 400 sztuk. To całkiem niemało, zważywszy na marnej jakości łodzie i chałupnicze sposoby odławiania. W każdym razie doszło do przetrzebienia stad wielorybów u wybrzeży Nowego Świata i baskijscy wielorybnicy zaczynali penetrować coraz bardziej odległe na wschód rejony morskie. W ten sposób dotarli do Islandii. Zaraz na samym początku XVII wieku. Pierwsze statki wielorybnicze pojawiły się tam w 1608 roku. Dzielni ci ludzie połowy prowadzili głównie w okolicach Fiordów Zachodnich. Zresztą czynili to za zgodą i w porozumieniu z mieszkańcami. W jednym z starych annałów można przeczytać, że baskijski statek wielorybniczy skierowano do odpowiedniego portu w fiordzie Steingrímsfjörður, gdzie sprawiono cały połów w liczbie siedemnastu wielorybów. Jak widać obie strony musiały czerpać z tego niemałe korzyści. Okazuje się jednak, że tylko do czasu.
Zima 1615 roku była długa i sroga. Mróz siarczysty, fiordy pozostawały skute lodem aż do późnego lata, zimą niemal całe pogłowie owiec i innego bydła wyzdychało z głodu. Ludziom też nie było łatwo, głód zaglądał im w oczy. Pamiętajmy, że Vestfirðir nie nadaje się pod uprawę żadnych zbóż, to głównie skały i fiordy, które zamarznięte nie dają życia. Skoro tylko latem lody puściły, zjawili się baskijscy wielorybnicy. W sile trzech łodzi wielorybniczych. Całe lato polowali na wielkie ssaki. We wrześniu po sprawieniu kilkudziesięciu wielorybów flotylla miała wracać do domu. Wszystko było gotowe. Niestety, jak tylko wypłynęli w morze, zerwał się gwałtowny sztorm i statki roztrzaskały się o skały. Sprzęt zabrała Rán, podobnie jak mięso sprawionych ssaków. Na szczęście większość członków załóg przeżyła. Około 80 osób. Kapitanowie Pedro de Aguirre i Esteban de Telleria przezimowali w Vatnseyri i następnego lata odpłynęli do domu. Załoga statku kapitana Martina de Villafranca rozdzieliła się na dwie grupy; jedna trafiła do Ísafjarðardjúp, druga do Bolungarvík, a następnie do Þingeyri.
Konflikt zaczął się na początku października, kiedy jedna z grup rozbitków wtargnęła do pustego domu kupca w Þingeyri i zabrała, czyli ukradła, trochę suszonej ryby. Nie wiadomo ile ta „trocha” wynosiła, ale strata musiała być poważna. Ale pamiętajmy, że przecież znów zbliżała się zima, pogoda się popsuła, zbliżała się pora mroku. Dla pochodzących z południa Basków musiał to być szok. W każdym razie w ramach rozliczenia 5 października grupa Islandczyków weszła do chaty, w której spali Baskowie i ich zabiła. Zginęło w sumie czternastu, a jednemu młodzianowi udało się uciec. Wszyscy zabici byli ludźmi kapitana Villafranca. Zwłoki marynarzy zbezczeszczono i wrzucono do morza. Jón lærði Guðmundsson opisał tę okrutną i niezasłużoną śmierć „pozbawionych czci i zatopionych w morzu, jakby byli najgorszymi poganami, a nie niewinnymi chrześcijanami”. Ponieważ oficjalnie stanął po stronie poszkodowanych, wkrótce musiał wyjechać. Naraził się Ariemu Magnússonowi, sýslumaðurowi. Ten ostatni zresztą ratując twarz lokalnej społeczności trzy dni po mordzie zbiorowym zwołał radę dwunastu sędziów, a ci zgodzili się ogłosić wszystkich Basków banitami. Gmin mógł zatem działać bez przeszkód. Trzynastego października kapitan de Villafranca wraz z kolejnymi siedemnastoma członkami swojej załogi stracili życie w Æðey i Sandeyri. Zbrodni dokonali siepacze pod wodzą Ariego. Według Jóna Guðmundssona ofiary miały wyłupane oczy, obcięte uszy, nosy, zmasakrowane genitalia. Kapitan zrazu został tylko lekko ranny w ramię i nawet udało mu się uciec. Chciał się schronić w morzu, ale tam atakujący obrzucili go kamieniami, po czym ledwo żywego wyciągnęli na brzeg i zamęczyli na śmierć.
Decyzją Ariego i dwunastu sędziów opartą o zapisy kodeksu Jónsbók z roku 1281 wszyscy baskijscy rozbitkowie uznani zostali za przestępców, więc należało ich wszystkich zabić. Król uznał wyrok za prawomocny, jednak już wtedy wiele osób uważało go za czyn niegodny.
Jón lærði Guðmundsson opisał to wszystko w artykułach potępiających zbrodnię Sönn frásaga af spanskra manna skipbrotum og slagi oraz Víg Spánverja í Æðey, ale jako się powyżej rzekło, musiał uciekać przed wszechmocnym szeryfem. A kim był ów Jón uczony? Otóż przyszedł on na świat w roku 1574. Zasłynął z tego, że był znanym uczonym, skrybą, rękodzielnikiem, zajmował się leczeniem i uważano go za czarownika. Uważano. A naprawdę pochodził z gminu i był człowiekiem zupełnie niewykształconym. Nazywano go również malarzem, cieślą lub hmmm... jak by to powiedzieć… tannsmiður. To ostatnie dla jego talentów rzeźbiarskich. Rzeźbił w kłach wielorybów. W latach 1611-12 miał podobno wypędzić przy pomocy czarodziejskich zaklęć i wierszy dwa duchy w Stað na Snæfjallaströnd. Oba wiersze zachowały się po dziś dzień. Sprzeciwił się morderstwom dokonanym na Baskach i, jako się rzekło, musiał uciekać przed Arim. Wyprowadził się pod Snæfellsjökull i tam zajął się leczeniem ludzi. Skazany na banicję za czary, wyjechał do Kopenhagi, gdzie udało mu się uzyskać decyzję o ponownym przeprowadzeniu procesu, lecz w 1637 roku Alþing utrzymał w mocy poprzedni wyrok. Ale tym razem go nie wypędzono, lecz pozwolono mu dożyć końca swych dni u syna, który był pastorem w Hérað. Stało się tak głównie za wstawiennictwem Brynjólfura Sveinssona, biskupa w Skálholt. Jón zmarł w 1658 roku.
Ari Magnússon í Ögri natomiast pochodził z rodziny urzędników. Ojciec, podobnie jak on, brat i szwagier również byli sýslumannami. Wykształcenie odebrał w Hamburgu, gdzie przebywał aż dziewięć lat. Jak na tamte czasy odebrał niezwykłe wykształcenie. Zasłynął jednak głównie, a właściwie wyłącznie z zabójstwa baskijskich wielorybników. Rządził twardą ręką całą prowincją. Żył w latach 1571 – 1652.
Co z tej opowieści wynika? Ano, sporo. Po pierwsze, że prawo należy zmieniać i dostosowywać do nowych czasów. Należy iść z postępem, bo życie, będące dziełem zbiorowym, jest mądrzejsze od człowieka. Po drugie, że wykształcenie nie zawsze idzie w parze z mądrością i wrażliwością. Po trzecie, że każdy naród, nawet najmniejszy, ma jakieś swoje grzechy, swoje mordy zbiorowe. Po czwarte, że wyrok wydany wstecz zawsze stanowi zachętę do dalszej zbrodni. I po piąte, że miał rację Karol Marks pisząc, że państwo (czytaj władza) jest aparatem przemocy i ucisku. Co z całej mocy stara się udowodnić Kaczyński Jarosław i jego przyboczni.
No i jeszcze jedno. W Islandii nie ma IPN-u, więc nikt nawet nie stara się zwalać winy na panujących wówczas Duńczyków. Nikt nie utrzymuje, że to przedstawiciele króla Danii skłonili ubogi Islandzki gmin, żeby powyrzynał w pień obcych. Do tego innowierców. Bo jeśli historia ma czegoś uczyć, musi dawać świadectwo prawdzie, nawet niewygodnej, a nie pracę kolesiom historykom.
Share on Twitter Share on Facebook
Jacek Godek (48)
Comments
Bohdan Melka 8 years, 1 month ago
Pominął pan ważną kwestię. W trakcie antybaskijskiej „operacji” Ari Magnússon dopuścił się złamania zasady „lex retro non agit”. Zwołał sąd i wymusił wyrok postfaktycznie.
Link | ReplyI, podobnie, jak pan, mam całkiem aktualną refleksję. Oto Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy RP dwukrotnie złamały zasadę nieretroaktywności. Porównania są znacznie bardziej nieprzyjemne od ekscesu islandzkiego. W XX wieku jedynie 3 państwa dopuszczały coś takiego: Związek Sowiecki, III Rzesza i Państwo Francuskie (Vichy).
Jacek Godek 8 years, 1 month ago
Nie pominąłem. Po prostu nie podkreśliłem, ale to wynika z tekstu. A każda wspóczesna refleksja jest cenna. Pozdrawiam.
Link | ReplyAndrzej Pietyra 8 years, 1 month ago
Bardzo interesujące z punktu widzenia charakteru czasu i miejsca. Można by rzec,że pewnego rodzaju ślad "ekologii" społeczności żyjących w skrajnych warunkach i przy ograniczonych zasobach.
Link | ReplyJacek Godek 8 years, 1 month ago
To prawda :)
Link | ReplyNew Comment